20 października 2014

Bez litościFilm akcji i thriller w jednym? Czemu nie. Jeżeli tylko będzie to satysfakcjonujące i spójne połączenie, a twór, który wyjdzie z romansu tych gatunków, nie okaże się potworem z najgorszych koszmarów. Bo wszystko należy tworzyć z głową i dobrą wizją. Niby można pobawić się w Profesora Atomusa i zmieszać ze sobą trochę „cukru, słodkości i różnych śliczności” niemniej bez Związku X, czyli interesującego konceptu, zamiast otrzymać coś atomowego dostaniemy łykowatą w odbiorze papkę. Na szczęście w przypadku omawianej produkcji nie można mówić o zawiedzionych oczekiwaniach. Co więcej, dzieło Antoine’a Fuqua okazuje się filmem, który wciąga i intryguje.

Robert McCall, emerytowany agent wywiadu, który przez swoich byłych współpracowników uważany jest za zmarłego, prowadzi spokojne życie, pracując w markecie budowlanym. Ma znajomych, jednak większość czasu woli spędzać w kawiarence, czytając książkę i popijając herbatkę. Jedną z osób, z jakimi konwersuje, jest Teri – dziewczyna parająca się najstarszym zawodem świata. Pewnego dnia okazuje się, że ktoś pobił znajomą Roberta. Teri trafia do szpitala, ponieważ jej ”szef”, Slavi, chciał uczynić z niej przykład – pokazać reszcie pracownic, że odmawianie klientom nie wchodzi w grę. McCall postanawia pomóc Teri: ma zamiar zapłacić Slaviemu za to, by ten zostawił dziewczynę Kiedy Rosjanin nie przyjmuje oferowanych pieniędzy, dochodzi do konfrontacji.

Czasami połączenie znanych i utartych schematów, które pojawiają się w co drugim filmie akcji, może okazać się dobrym wyjściem. Jeżeli dodamy do tego jeszcze ciekawie skonstruowane postaci, zwłaszcza protagonistę i antagonistę, wartką akcję i myślenie w stylu serialowego Sherlocka, otrzymamy mieszankę wybuchową. Może nie taką, która doprowadzi do metaforycznego zgonu widza w fotelu kinowym, ale na pewno wstrząsającą i zapewniającą godziwą rozrywkę na poziomie. Bez litości jest wprawdzie nieco za długi (twórcy śmiało mogli pominąć kilka wątków), ale za to spójny, dobrze przedstawiony i, co najważniejsze, wciągający.

Widza interesuje historia głównego bohatera. Jest ciekaw, jak protagonista poradzi sobie z eliminowaniem kolejnych zagrożeń, ochroną bliskich mu osób i ostatecznym starciem z równym sobie. Bo właśnie to stanowi największą siłę produkcji – dobranie dwóch bardzo interesujących i zarazem mrocznych postaci, które stanęły po przeciwnych stronach barykady. Wprawdzie daleko tej dwójce do duetu Sherlock i Moriarty, jednak cała czwórka ma ze sobą coś wspólnego. Instynkt, sposób prowadzenia analizy i nutę szaleństwa.

Zmiana, jaka zachodzi w Robercie, fascynuje. Wprawdzie twórcy nie odsłonili wszystkich rąbków tajemnicy spowijającej bohatera, ale dzięki temu postać wydaje się jeszcze bardziej intrygująca. Sposób, w jaki protagonista (który z natury nie należy do najłagodniejszych) radzi sobie z napotkanymi przeszkodami, powoduje, że ciary przechodzą po plecach.

Fenomenalni Denzel Washington oraz Marton Csokas dość wysoko postawili poprzeczkę. Film należał do nich. Ale pojawia się jeden poważny problem, jeżeli chodzi o ostateczne starcie tych dwóch niszczycielskich sił: twórcy filmu, jak zostało już wspomniane wyżej, za dużo czasu poświęcili na przechodzenie do punktu kulminacyjnego i kiedy w końcu do niego dobrnęli, niezupełnie zaspokoili pokładane w nich nadzieje. Zwłaszcza jeżeli chodzi o ostateczne starcie Roberta i Teddy’ego. Zabrakło finezji i momentu zaskoczenia, a wynik był z góry łatwy do przewidzenia. Niemniej Bez litości wypada całkiem przyzwoicie. Jedno jest pewne, powstanie kolejnej części nie okazałoby się niczym zaskakującym.

Reasumując, najnowsze dzieło Antoine’a Fuqua zasługuje na uwagę. Trzyma w napięciu do niemal ostatnich minut (a przynajmniej do momentu starcia protagonistów), może i powtarza fabularne schematy, ale robi to mądrze, tworząc całkiem spójną wizję. Dzięki temu kilka nawet bardzo oderwanych od rzeczywistości rozwiązań (jak choćby scena końcowa) jest dla widza do zaakceptowania, a nawet potrafi wywołać uśmiech.

Katriona

Recenzja ukazała się pierwotnie na portalu Gildii.