18 września 2015

Everest - recenzja filmuBardzo trudno dzielić się wrażeniami odnośnie filmów opartych na faktach. Sprawa okazuje się jeszcze cięższa, gdy mamy do czynienia z historią, która skończyła się tragicznie, wstrząsnęła światem i na długo pozostała w ludzkiej pamięci. 10 maja 1996 roku grupa pasjonatów postanowiła zrealizować swoje marzenie – zdobyć najwyższy szczyt, ośmiotysięcznik położony w Himalajach Wysokich – Mount Everest. Niestety dla kilku z nich wyprawa zakończyła się tragicznie. Właśnie o tym przedsięwzięciu opowiada wzruszający i przerażający film w reżyserii Baltasara Kormákura, Everest.

Rob Hall wyrusza wraz ze swoją ekipą w niezapomnianą podróż – pragną stanąć na szczycie Góry Gór, Mount Everestu. Każdy z członków grupy już wcześniej miał do czynienia z górami i wycieczki na ich wierzchołki nie są im obce. Mount Everest to jednak jeden z najgroźniejszych szczytów – sporo osób zginęło próbując go zdobyć. Ekipa Halla jest dobrej myśli – odpowiedni trening, ćwiczenia i poprawna aklimatyzacja do warunków panujących w wyższych warstwach góry powinny zapewnić im pomyślny przebieg wyprawy. Jednak nigdy, zwłaszcza jeżeli chodzi o tak brawurową podróż, nie można mieć stuprocentowej pewności. Nawet najmniejsze załamanie pogody w górach jest w stanie pokrzyżować najdokładniejsze plany, a co dopiero wtedy, gdy człowiek spotka się z ogromną zamiecią…

Produkcja Baltasara Kormákura to piękna i zarazem przerażająca opowieść o wielkiej pasji, ludzkiej determinacji i chęci zdobycia. Każdy człowiek posiada jakieś marzenia – jedni mniejsze, inni większe. Grupa Halla to śmiałkowie, dla których jednym z elementów napędowych jest adrenalina. Takie zadanie, jak chęć zdobycia Mount Everest nie jest zwykłym spacerem po górskich przełęczach i utartych szlakach. To eskapada – dla jednych szalona, dla innych stanowiąca wyznacznik ludzkiego życia. Widz zostaje skonfrontowany z dwoma światami w filmie – jednym dotyczącym ludzkiej pasji oraz drugim, pokazującym wielką siłę Góry Gór.

Baltasar Kormákur w bardzo dokładny i obrazowy sposób wprowadza odbiorcę do historii – przybliża sylwetki bohaterów, pokazuje, co sprowadziło ich na Mount Everest, przedstawia świat górskich podróżników. Z drugiej strony skupia się na tym, by ukazać widzowi potęgę samej Góry Gór. Zdjęcia wywołują nie tylko wielkie wrażenie, ale również pewnego rodzaju strach. Ogrom górskiej przyrody, wysokości, na jakich poruszają się bohaterowie, ilość otaczającej ich śnieżnej bieli – to wszystko zapiera dech w piersiach, ale i przeraża. Pokazuje małość człowieka – istota ludzka jest niczym mrówka rzucona na szyny.

Pasja bywa niebezpieczna, o czym przekonują się protagoniści. Jedna błędna decyzja może doprowadzić do katastrofy, jeden zły krok jest w stanie wywołać lawinę, niebezpieczna wichura okazuje się katem doskonałym. Reżyser w bardzo wyważony sposób buduje napięcie – już samo zestawianie ze sobą różnych światów i uczynienie z przyrody jednego z bohaterów historii wprowadza do obrazu pewną dawkę emocji. Z jednej strony urzekające krajobrazy, z drugiej nagła zmiana obrazu, która uświadamia widzowi, że w górach każda sekunda jest na wagę złota. W jednej chwili sielankowy pejzaż zamienia się w groźny i niebezpieczny. Siłą produkcji jest właśnie pokazanie tych dwóch obliczy natury – spokojnego i ostatecznego.

Odbiorca wie, że nadchodzi nieuniknione – w pewnym momencie bohaterowie będą musieli spotkać się z nieodwracalnym. Jak skończy się cała przygoda? Zmęczenie, wyczerpanie, utrata sił zarówno fizycznych, jak i psychicznych, brak motywacji, walka ze swoimi słabościami – widz zobaczy obraz człowieka pokonanego, ale i takiego, który walczy do końca. Everest oddał wszelkie emocje targające ludzką istotą.

Trzeba przyznać, że film Baltasara Kormákura to jedna z najciekawszych, najlepiej nakręconych i przemyślanych historii tego roku. Odbiorca przez cały czas z zapartym tchem śledzi losy bohaterów, a reżyser, kawałek po kawałku, raczy go przejmującą opowieścią. Cisza po seansie jest najwymowniejszą oceną.

Katriona


Recenzja ukazana się pierwotnie na stronie Gildii.