20 listopada 2015

Kosogłos 2Pierwsza część Kosogłosa okazała się sporym rozczarowaniem. Sam podział niewielkich rozmiarów książki wzbudzał pewne obawy, ale skoro Hobbit mógł otrzymać trzy filmy, to czemu nie podzielić trzeciej części Igrzysk śmierci. Niestety przez owo rozbicie powieści Collins na dwie produkcje widz otrzymał bardzo nierówne obrazy. Pierwsza część Kosogłosa za skupiła się na pokazaniu aspektów politycznych, co i tak nie do końca wyszło jak powinno, samą  akcję ograniczając do niezbędnego minimum. Jedynymi wartymi zapamiętania scenami były te końcowe, w których jeden z bohaterów odzyskuje wolność, ale po serwowanym przez Kapitol praniu mózgu nie jest sobą. Skoro w pierwszej części trzeciej odsłony postawiono na tło polityczne i emocje, druga powinna dosłownie tryskać akcją, być nią wypełniona po brzegi. Czy rzeczywiście tak jest?

Dystrykt 13 postanawia uderzyć na Kapitol i zakończyć panowanie Snowa. Katniss, widząc co wróg zrobił jej przyjaciołom, wie, że jedynie zabicie prezydenta Panem będzie w stanie zjednoczyć wszystkich. Bohaterka pragnie zabić swojego wroga, dlatego, wbrew Coin, wyrusza na niebezpieczną misję. Protagonistka wraz z oddziałem kilku śmiałków zajmuje się kręceniem kolejnej propagity z pola walki, jednak jej prawdziwym zamysłem jest coś zupełnie innego – zabicie Snowa. Katniss chce odłączyć się od grupy i odnaleźć swojego wroga. Dziewczyna nie wie jednak, że będzie musiała zmienić scenariusz.

Akcja – coś, czego zabrakło w poprzedniej części. W ostatniej odsłonie serii twórcy uraczyli widza sporą dawką podnoszących ciśnienie momentów. Jak podkreślają sami bohaterowie, niejako wracamy na arenę. Tylko tym razem sceną walk jest wymarłe i zrujnowane miasteczko, a przeżyć nie musi jedna osoba. Na Głodowych Igrzyskach najważniejsze, przynajmniej z założenia ich twórców, było życie jednostki. Teraz grupa specjalna ma do wykonania misję, przedkłada własne dobro nad dobro setek, a nawet tysięcy obcych sobie osób. Dodatkowo to bohaterowie podejmują decyzje o powrocie na pole walki, nie zostają wylosowani przez kobietę ubraną w ubrania z najnowszej kolekcji.

Podróż do rezydencji Snowa musi być napakowana, i to dosłownie, pułapkami. Jeśli o nie chodzi, to odbiorca, zwłaszcza ten zaznajomiony z literackim pierwowzorem, może poczuć się rozczarowany. Podczas lektury książki adrenalina aż buzuje, w filmie wszystko odbywa się jakby mechanicznie. Cała ta przeprawa nie należy do łatwych, ale nie czuć tego napięcia. Na arenach działo się o wiele więcej i było to lepiej przedstawione. Widz niejako czuł strach bohatera, widział, dlaczego protagonista się obawia. Teraz mamy pułapki, mamy nawet ofiary, ale wszystko jest automatyczne. Pułapka – przejście, pułapka – przejście. Brakuje dreszczyku emocji.

Najciekawszym motywem filmu jest, o dziwo, ten dotyczący polityki, pociągania za sznurki i zabawy w mistrza marionetek. W pewnym momencie zarówno Katniss, jak i widzowie, dochodzą do wniosku, że znowu stali się zabawką w rękach władzy. Tym razem to nie Coin, nie Snow, pociąga za odpowiednie sznureczki. Całokształt jej wyborów prowadzi jednak na tę samą ścieżkę, co ambicje i pomysły Snowa. Jeden tyran zastąpiony drugim? Dokładnie o to chodzi. Twórcy Kosogłosa dobrze oddali ducha książki, pokazując całą otoczkę walki o władzę, która w przypadku Coin i Snowa wygląda podobnie.

W pierwszym Kosogłosie  mocno rozczarowywali sami aktorzy. Gra Jennifer Lawrence i Liama Hemswortha pozostawiała wiele do życzenia. Trochę lepiej, aczkolwiek niewiele, kwestia odgrywania ról przedstawia się w kontynuacji. Jennifer raptem w dwóch scenach pokazuje, że potrafi pokazać jakieś emocje na twarzy, a Liam zaczyna (minimalnie,  zawsze coś) używać mimiki do wyrażania uczuć. Prym wśród młodych aktorów wiedzie Josh Hutcherson, który doskonale wie, jak pokazywać przeróżne stany emocjonalne. Bardzo dobrze wczuł się w postać pokrzywdzonego i emocjonalnie wypranego Peety, ofiary eksperymentów Kapitolu.

Kosogłos część 2 nie jest najlepszym filmem serii – Igrzyska śmierci oraz W pierścieniu ognia okazały się o wiele lepsze. Bije jednak na głowę pierwszą część Kosogłosa –  lepiej dopracowany, nie tak nużący, nie widać też zbędnego lania wody. Miłośnikom cyklu nie trzeba zachwalać produkcji, na pewno wybiorą się na nią do kina. Warto, mimo kilku potknięć.

Katriona

Recenzja ukazana się pierwotnie na stronie Gildii.