27 września 2014

Step Up All InZamiłowanie do tańca opanowało świat. Gorączka parkietowego szaleństwa zawładnęła stacjami telewizyjnymi, wystarczy wspomnieć o dwóch bardzo popularnych zarówno w Ameryce, jak i później Polsce programach Dancing with the Stars czy So You Think You Can Dance oraz o kinach. Zwłaszcza w tym drugim przypadku można śmiało mówić o swego rodzaju epidemii filmów, w których głównym bohaterem okazuje się taniec.Beat the World. Taniec to moc, Just Dance – Tylko taniec!, dwie części StreetDance czy wreszcie seria Step Up to tylko niektóre produkcje poświęcone temu zagadnieniu. Niewątpliwym numerem jeden wśród wymienionych tytułów jest cykl Step Up, zwłaszcza jeżeli spojrzeć na najważniejszą warstwę dzieła, czyli choreografię. Czy najnowsza, piąta z kolei część, przedstawiająca drogę grupy tanecznej od przysłowiowego zera do bohatera, trzyma jednak poziom poprzednich produkcji?

Ekipa, po przeprowadzce do Los Angeles, zamiast wymarzonej sławy musi spotkać się z bezwzględną rzeczywistością – wybicie się w światku tanecznym nie jest takie łatwe, jak im się wydawało. Jedna jaskółka wiosny nie czyni, a jeden sukces nie otwiera drzwi do kariery. Zmęczeni ciągłymi przegranymi i nieudanymi castingami, członkowie grupy postanawiają wrócić na rodzime podwórko i tam oddać się swojej pasji. Pomysł rezygnacji ze spełnienia swoich marzeń nie podoba się jednak kapitanowi drużyny, Seanowi. Bohater nie chce się poddać, dlatego zamiast wracać z przyjaciółmi, zostaje w Mieście Aniołów. Podejmuje pracę w sz
kole tańca dziadków Moose’a i nie ustaje w poszukiwaniu swojej własnej ścieżki. Gdy dowiaduje się o konkursie organizowanym w Las Vegas, postanawia jeszcze raz postawić wszystko na jedną kartę i wziąć w nim udział. Tylko by coś osiągnąć, musi stworzyć nową grupę.

Największą zaletą tego filmu jest bez wątpienia choreografia. Przemyślane i dopracowane układy taneczne pojawiają się już we wcześniejszych częściach, jednak w tej osoby odpowiedzialne za taneczną otoczkę dosłownie przeszły same siebie. Tak elektryzujących i hipnotyzujących układów nie uświadczy się w pozostałych filmach serii. Do tego dochodzi jeszcze jeden ważny element – tło, które współgra z tym, co prezentują tancerze. Owszem, wszelkie pląsy w deszczu, na parkiecie pełnym wody czy wśród iskier można było zobaczyć w, kolejno, drugiej, trzeciej i czwartej produkcji, jednak to w All In warstwa wizualna gra pierwsze skrzypce. Finale dance to prawdziwa uczta dla oczu, a wykorzystanie stylistyki steampunkowej dodaje całości smaczku.

Zwieńczenie ciekawych układów choreograficznych i niezapomnianej oprawy wizualnej (tym razem wodę zastąpiono wreszcie innym żywiołem) stanowi energetyczna i wpadająca w ucho ścieżka dźwiękowa. Lil Wayne, Pitbull, N.E.R.D – to tylko niektórzy wykonawcy, których utwory można usłyszeć w piątej części Step Up. Prawdziwe muzyczne perełki, które są przysłowiową wisienką na torcie, zwłaszcza remix piosenki Gangsta’s Paradise.

Niestety warstwa wizualna i dźwiękowa nie wystarczą, by film można było określić jako dobry. Liczy się całość, czyli w tym przypadku również fabuła i gra aktorska. Jeżeli chodzi o pierwszy z wymienionych elementów, trzeba przyznać, że Step Up: All In to tak naprawdę film o wszystkim i o niczym. Fabuła okazuje się do bólu przewidywalna – kolejna walka z samym sobą i próba przekroczenia własnych granic, do tego starcie „dobrej” drużyny z tą „złą”, dylematy bohaterów, morał mówiący, że w końcu marzenia się spełniają. Dodajmy do tego mocno przerysowane, kiczowate i zabawne dialogi między protagonistami filmu. I ten nieszczęśliwy wątek miłosny pomiędzy Andie i Seanem – jak we wszystkich wcześniejszych częściach element romansu stanowi naturalną konsekwencję czynów bohaterów i zostaje bardzo dobrze wpleciony do przedstawianej historii, tak tutaj ma się wrażenie, iż cała ta miłość głównych postaci jest sztuczna, dodana na siłę. Trudno mówić tutaj o jakiejkolwiek widocznej chemii pomiędzy protagonistami. Zresztą nie tylko ich wątek miłosny woła o pomstę do nieba – relacja Moose’a i Camille również okazuje się grubymi nićmi szyta.

Gra aktorska niestety również nie znajduje się na wysokim poziomie. Ryan Guzman za bardzo starał się podkreślać emocje, które targają jego bohaterem, co w konsekwencji doprowadziło do przerostu formy nad treścią. Briana Evigan straciła werwę, którą można było obserwować w drugiej części serii, a Adam G. Sevani zniknął gdzieś w tle. Jednak to nie im należy się aktorska Złota Malina. Ten zaszczyt przypadł Izabelli Miko. Począwszy od jej denerwującego akcentu, a skończywszy na groteskowym odgrywaniu roli – o tym, co zrobiła Miko, nie da się napisać ani jednego pozytywnego zdania, występem w All In udowodniła, że do miana aktorki jej daleko.

Piąta odsłona serii Step Up ma swoje wady i zalety. Jeżeli ktoś chce obejrzeć taneczne show, ten film zagwarantuje niezapomnianą zabawę. Jednak gdy widz oczekuje od produkcji czegoś więcej, głębi i historii, tutaj tego nie uświadczy. Nie wspominając już o grze aktorskiej. Wizualnie All In to prawdziwy majstersztyk, fabularnie – porażka roku.

Katriona

Recenzja ukazała się pierwotnie na portalu www.film.gildia.pl