Wydawałoby się, że po wielu próbach i rozczarowaniach trafi się wreszcie na horror, który dostarczy widzowi odpowiedniej dawki adrenaliny i strachu. Zapowiedzi kinowych produkcji mamią i obiecują, jednak konfrontacja z rzeczywistością rewiduje złudny pogląd widza na obraz.
Nie inaczej było w przypadku pierwszego w tym roku horroru, który wszedł na ekrany kin – Lasu samobójców. Trailer okazał się klimatyczny i miejscami czuć było powiew grozy. Niestety, na tym powiewie się skończyło, a sam film rozczarował. Mogło być tak pięknie, jednak twórcy postanowili pobawić się produktem, dodać do niego elementy charakterystyczne dla innych gatunków, co sprawiło, że o samym gatunku zapomniano. Co wyszło nie tak? Większość.
Sara dowiaduje się, że jej przebywająca w Japonii siostra bliźniaczka, Jess, zaginęła. Dziewczyna wybrała się podobno do słynnego w Kraju Kwitnącej Wiśni lasu. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby mieszkańcy Japonii nie nazywali go Lasem Samobójców, przeklętym miejscem, siedliskiem demonów. Wieść niesie, że to miejsce odwiedzają tylko osoby, które pragną pożegnać się z własnym życiem. Sara nie wierzy, że jej siostra wybrała się do lasu, by się zabić, za dobrze ją zna. Bliźniacza intuicja podpowiada jej, iż w tej historii kryje się coś więcej. Bohaterka decyduje się na podróż do Japonii. Chce odnaleźć swoją siostrę i sprowadzić ją do domu. Protagonistka nie wie jednak, że czeka ją starcie z siłami, których istnienie trudno wytłumaczyć.
Film kuleje już od samego początku – znany i dość wyświechtany motyw bliźniaczek, które łączy telepatyczna więź, nie jest niczym nowym. W tej produkcji także wykorzystano wszelkie schematy związane z zagadnieniem – Sara nie traci wiary w to, że Jess żyje, ponieważ to czuje. Gdyby było inaczej, bohaterka wiedziałaby, że jej siostra nie należy już do świata żywych. I w ten sposób tłumaczy władzom i napotkanym ludziom swój upór w dążeniu do wejścia do Lasu Samobójców.
Kolejne kadry i kolejne mało ciekawe rozwiązania, jak choćby historie o wierzeniach. Trzeba jednak podkreślić, że opowieści te są bardzo skąpe, opowiadane przez Japończyków o duchach czyhających w chaszczach. Widz ma poczuć dreszczyk emocji – w lesie kryje się niebezpieczne nieznane. Jednak tak się nie dzieje – w większości strasznych filmów (i tych, które za takie chcą uchodzić) pojawia się motyw upiorów. Tym razem, mimo ostrzeżeń, bohaterka decyduje się wkroczyć do zakazanego miejsca. Przynajmniej cel jej wyprawy jest jakoś konkretnie umotywowany. Szkoda tylko, że sama protagonistka zachowuje się jak uparte dziecko.
Co z tego, że inni mówią: „Nie”. Przecież wiadomo, że takie odwodzenie od wyprawy nigdy nie odnosi zamierzonego skutku – nawet jeżeli osoba, która jako tako zna ten sławny las, ostrzega Sarę przed konsekwencjami zostania w gąszczu drzew na noc, bohaterka nic sobie z tego nie robi. Ma swój plecaczek i nic więcej się nie liczy. Zdrowy rozsądek? Czymś takim nie kierują się postaci z filmów grozy, a przynajmniej w większości z nich. Dodajmy do tego jeszcze jedno małe „ale” w postaci wyprawy do buszu z dwoma obcymi mężczyznami. Jeden z nich okazuje się mocno podejrzanym typkiem.
Mimo tego, że Natalie Dormer dwoi się (dosłownie) i troi, by pokazać emocje targające jej postacią (postaciami), sama gra aktorska nie wystarczy, kiedy widz ma do czynienia z dziurawą i bezmyślnie zawiłą fabułą. Wszystko, co robi bohaterka, jest nieprzemyślane, impulsywne, na zasadzie: „Ja chcę, ja zrobię”. Gdyby przynajmniej zaserwowano odbiorcy jakieś groźne smaczki, można by wybaczyć to zachowanie postaci.
Las może i robi wrażenie, ale sam w sobie nie wystarczy, by stworzyć film, który można z dumą nazwać horrorem. W końcu drzewna gęstwina nocą robi wrażenie nie tylko na ekranie. A duchy czekające na tych, co słabość w swym sercu noszą? Nic specjalnego – większość miłośników filmów grozy widziała już japońskie dziewczynki z długimi czarnymi włosami w innych produkcjach gatunkowych.
Las samobójców to film z dobrą obsadą, ciekawą grą aktorską, ale niewyróżniający się w morzu innych strasznych produkcji (choć tak naprawdę do tej straszności wiele mu brakuje). Obłęd głównej bohaterki może i jest ciekawym wątkiem, ale zostaje źle poprowadzony; w pewnym momencie nic nie trzyma się całości, a sam widz nie wie, co tak naprawdę dzieje się na ekranie. A przecież nie o to w tym wszystkim chodzi. Tu liczy się poziom strachu i adrenaliny, a nie zawiłości. Niestety, odbiorca otrzymuje przerost pomysłu nad jego wykonaniem.
Katriona
reżyseria: Jason Zada
scenariusz: Nick Antosca Sarah Cornwell Ben Ketai
gatunek: Horror
produkcja: USA
premiera: 8 stycznia 2016 (Polska) 7 stycznia 2016 (świat)
Recenzja ukazała się także na stronie Gildii Filmu.