23 listopada 2015

Srebrne cienie„Kroniki krwi”, spin-off serii „Akademia wampirów”, można określić jednym słowem – nierówne. O ile historia Rose i Dymitra okazała się całkiem przyzwoitym cyklem, pełnym akcji, nieoczekiwanych zwrotów wydarzeń i przemyślanym, o tyle przygody Sydney i Adriana wzbudzają w czytelniku pewien dysonans poznawczy. Pierwszy tom trzymał poziom „Akademii wampirów”, niestety kolejne trzy obnażyły sporo niedociągnięć w stylu Richelle Mead – zbyt słodko, zbyt miłośnie, zbyt naiwnie. Miejscami odbiorca czuje, że ten spin-off powstał na siłę, by odcinać kolejne kupony od serii, którą polubiło spore grono osób. „Srebrne cienie” od początku budziły w czytelnikach emocje. Dlaczego?

Sydney została porwana. Bohaterka, uznana winną bratania się z plugawiącymi ten świat wampirami, trafia do ośrodka reedukacji alchemików, gdzie ma odpokutować za swoje grzechy i wrócić na jedyną słuszną ścieżkę życia. Najpierw prześladowcy zamykają dziewczynę na kilka miesięcy w izolatce, serwując jej nawracające terapie rodem z horrorów, potem umieszczają wśród innych naznaczonych, by jeszcze mocniej pogłębić w niej poczucie winy. Tymczasem Adrian topi smutki w alkoholu. Czy moroj będzie w stanie pomóc swojej ukochanej?

„Srebrne cienie” to najmroczniejszy tom serii „Kroniki krwi”. Tym razem autorka przedstawia czytelnikom wydarzenia z dwóch perspektyw – raz, tak jak we wcześniejszych częściach, to Sydney jest narratorką, druga połowa powieści ujawnia punkt widzenia Adriana. I o ile ta widziana oczami młodej alchemiczki okazuje się ciekawa i wciągająca, o tyle historia moroja już tak nie fascynuje. Każdy krok wampira jest przewidywalny. Owszem, potrzebne są rozdziały, które przybliżają jego perypetie, jednak autorka nie poświęciła temu wątkowi wystarczającej uwagi.

To właśnie tutaj pojawia się dysonans. Z jednej strony mamy wzruszający i trzymający w napięciu wątek Sydney poddawanej przeróżnym torturom i praniu mózgu , z drugiej perypetie zrozpaczonego i wciąż pijanego Iwaszkowa. Owszem, „werteryzm” wampira jest uzasadniony – zaginięcie ukochanej, moc ducha – tylko że przez to wszystko czytelnik ma wrażenie, że bohater znowu staje się lekkoduchem owładniętym cierpieniem. A przecież nie po to przez kilka tomów Mead starała się go zmienić.

Trzeba jednak przyznać, że „Srebrne cienie” to, jak do tej pory, najlepsza część „Kronik krwi”. Wątek Adriana nie został w pełni dopracowany, jednak wszelkie wady rekompensują momenty z Sydney – zwłaszcza te, gdy dziewczyna jest więziona przez alchemików. I nawet późniejsze wydarzenia, które są za bardzo naciągane , w jakiś sposób tworzą spójną i konkretną całość.

„Srebrne cienie” to nie tylko historia miłości protagonistów cyklu, tym razem autorka skupia się na pokazaniu prawdziwej twarzy alchemików – silnej i niebezpiecznej organizacji. Ich prawość jest tylko przykrywką, co widać po tym, jak traktują jedną ze swoich. Mead bardzo dobrze nakreśliła wątpliwości i ból Sydney, dodatkowo pokazała, że nawet tak silna psychicznie osoba może się załamać pod wpływem tortur. Samo zakończenie piątej części sugeruje, że finalny tom będzie po brzegi wypełniony akcją.

Katriona

Tytuł: Srebrne cienie
Tytuł oryginalny: Silver Shadows
Autor: Richelle Mead
Tytuł serii: Kroniki krwi
Tom serii: V
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Data i miejsce wydania: 2015
Tłmaczenie: Monika Gajdzińska
Oprawa: miękka
Wydanie: I
Format: 135×204 mm
Liczba stron: 368
ISBN: 978-83-10-12842-3

Podsumowanie

Srebrne cienie

Srebrne cienie
  • 5/10
    Fabuła
  • 5/10
    Stylistyka
  • 6/10
    Wydanie

Zalety

  • najmroczniejszy tom serii
  • intrygujące zakończenie
  • dobrze rozwinięty wątek Sydney

Wady

  • werteryzm Iwaszkowa