7 maja 2016

SupergirlMarvel i DC Comics atakują z każdej strony. I nie mam tutaj na myśli nowych komiksów, zmiany superbohaterów (jak choćby fakt, że Thorem będzie teraz kobieta) czy tę sporą liczbę wysokobudżetowych produkcji, jakie w tym roku zagoszczą na ekranach kin. Atak nadchodzi bowiem jeszcze z jednej strony – z naszych odbiorników telewizyjnych (o ile ktoś takowe posiada) i komputerów.

Bo czego nie wzięto do filmu, to trafi do serialu. Takim oto sposobem mamy wysyp telewizyjnych i netflixowskich produkcji o superbohaterach – „The Flash”, „Arrow”, „Legends of Tomorrow”, „Jessica Jones”, „Agents of S.H.I.E.L.D” to tylko niektóre z tytułów. A ma powstać jeszcze więcej, i więcej, i więcej…

Nie będę jednak narzekała na ten urodzaj obrazów o komiksowych herosach. Im więcej, tym lepiej. Oczywiście o ile każda produkcja jest przemyślana i coś sobą reprezentuje, a nie powstała z myślą o odcinaniu kuponików od panującej obecnie mody na superbohaterów. Takim potworkom mówię stanowcze „NIE”. Na szczęście jeszcze żaden z seriali mnie nie zawiódł. Choć było blisko, nawet bardzo.

Kiedy ogłoszono, że powstanie telewizyjna produkcja o kuzynce Kal-Ela, zaczęłam się poważnie obawiać. Mój niepokój wzrósł, kiedy ogłoszono nazwisko aktorki, która wcieli się w postać Kary Zor-El. Melissa Benoist to przeurocza osoba, niestety w „Glee” nie pokazała możliwości aktorskich , a jedynie umiejętności wokalne. Na pierwszy rzut oka nie nadawała się na Supergirl, była za słodka, za kochana i za niewinna. I nie tylko ja bałam się, że nie podoła powierzonemu jej zadaniu, nie będzie odpowiednią Karą. Postanowiłam jednak dać produkcji szansę, w końcu nie ocenia się książki po okładce, prawda? Pierwsze wrażenie jest ważne, ale czasami bywa mylne. Może Melissa sprawdzi się w roli Supergirl?

Niestety pierwszy odcinek okazał się jednym wielkim rozczarowaniem. A warto podkreślić, że nie liczyłam na wiele. Było nudno, nijako, przewidywalnie, akcja pędziła szybciej niż powinna, a Supergirl nie spełniła moich oczekiwań. Muszę przyznać, że po obejrzeniu go poważnie zastanawiałam się nad porzuceniem tego serialu . Zazwyczaj daję telewizyjnym obrazom dwa albo trzy epizody, i dopiero potem podejmuję decyzję o kontynuowaniu przygody z produkcją. W tym przypadku obawiałam się, że kolejne dwa odcinki nie zmienią mojego negatywnego nastawienia. Ale co tam, raz się żyje. Teraz wiem, że podjęłam bardzo dobrą decyzję. Drugi odcinek nie należał wprawdzie do najlepszych, ale okazał się lepszy od premierowego. A potem… Potem było już coraz lepiej.

Atutem „Supergirl” jest to, że z epizodu na epizod staje się lepsza. Na początku widać raziły pewne braki, odbiorca nie czuł klimatu produkcji i nie był w stanie wyobrazić sobie, w jakim kierunku zmierza cała ta historia. Superbohaterka była za słodka i kochana, niczym szczeniaczek. Ale później każda z wad została zniwelowana. Twórcy obrali odpowiedni kierunek – nie próbowali kopiować pomysłów z innych seriali o superbohaterach, tylko poszli własną ścieżką. Co w ostatecznym rozrachunku wyszło im na dobre.

Melissa Benoist kupiła mnie. Na początku jej kreacja nie przekonywała, to nie była Supergirl, jaką znamy z komiksów, ale później pokazała, że nie dostała tej roli przez przypadek. Z odcinka na odcinek widz śledzi drogę, jaką musi przejść Kara, by zyskać aprobatę we własnych oczach. Bo tutaj nie chodzi tylko o to, by stać się superbohaterem dla innych, pomagać potrzebującym, ale by sprawdzić się. Kara jest kuzynką Supermana i to życie w jego cieniu nie do końca jej odpowiada . Bohaterka sama chce stać się kimś ważnym, ale nie dlatego, że chce sławy, tylko dlatego, że pragnie czuć się potrzebna.

Widzimy, jak Supergirl powoli spełnia swoje marzenia – zyskuje sympatię ludzi i ich zaufanie. Oczywiście twórcy musieli wprowadzić dramę , dlatego otrzymaliśmy odcinek, gdzie protagonistka została wystawiona na działanie czerwonego kryptonitu, co dość poważnie miesza w jej głowie. Dziewczyna zmienia się, i to o sto osiemdziesiąt stopni. Staje się zła, pragnie władzy, a ludzi traktuje jak przedmioty niewarte poświęcania im uwagi. I właśnie wtedy Melissa pokazała, że potrafi zagrać kobietę z pazurem, a nie tylko kochaną dziewczynkę, która niesie pomoc.

Ale i tak najlepszym odcinkiem sezonu okazał się ten, w którym pojawia się… Flash. Tak, dobrze widzicie, nie kto inny tylko jeden z najbardziej znanych speedsterów w historii komiksu. Jak wiadomo, w stacji The CW można obecnie obejrzeć drugi sezon o przygodach Barry’ego Allena – i to właśnie on pojawia się w specjalnym odcinku „Supergirl”. Jak wyszedł ten crossover? Bardzo dobrze – w jednej produkcji dwa szczeniaczki , które pragną pokonać złych, to po prostu nie mogło się nie udać.

Wróćmy na chwilę do Supermana – największej bolączki tej produkcji. Twórcy serialu nie mogą, przynajmniej na razie, w pełni wyzyskać potencjału tej postaci, dlatego widz otrzymuje albo zarys sylwetki Człowieka ze Stali, albo SMS-y, jakie wysyła do Kary, albo, raz, jego młodszą wersję we śnie dziewczyny. I trzeba przyznać, że to nie wystarczy – cała ta otoczka wokół Supermana nie została do końca przemyślana. Twórcy chcą wykorzystać jego wizerunek, ale nie do końca mogą, co wprowadza do obrazu spory zgrzyt. Miejmy nadzieję, że w przyszłości, o ile powstanie drugi sezon, lepiej rozwiążą ten problem.

Ale, ale – czas napisać kilka słów o sile motorowej produkcji o superbohaterach, czyli ekipie wspomagającej, i nie tylko, głównego dobrego. Po pierwsze, ukochany Kary, czyli znany z komiksów o Supermanie James Olsen, grany przez Mehcada Brooksa. Oczywiście ich zauroczenie dojrzewa z odcinka na odcinek, muszą pojawić się małe problemy, inni partnerzy, by w końcu widz dostrzegł miłosne światełko w tunelu. I o ile postać Jamesa jest ciekawa, o tyle jego sercowe zawirowania z Karą już nie. Po prostu za słodko i za nijako.

Każdy superbohater powinien mieć swojego kolegę lub koleżankę, specjalistę od komputerów, trochę zwariowanego i zabawnego, który jest geekiem albo nerdem. Nie inaczej jest i w przypadku „Supergirl”. Tutaj specem od komputerów i twórcą stroju Kary, jest Winn Schott. Tej postaci po prostu nie da się nie polubić. Zabawny, trochę gapowaty, z wielkim sercem i mnóstwem pomysłów. To dzięki niemu zdecydowałam się na obejrzenie drugiego odcinka serialu. Jedyny charakter, jaki na początku zwrócił moją uwagę to właśnie Winn.

A przeciwnicy głównej bohaterki? Jest w czym wybierać: Banshee, Toyman czy Indigo to tylko niektórzy znany z kart komiksów źli. Każdy straszniejszy, mroczniejszy i z odmiennym spojrzeniem na swoje potrzeby, które, jak wiadomo, do zdrowych nie należą.

„Supergirl” okazała się naprawdę dobrym serialem. Może nie tak wspaniałym jak „The Flash” czy „Daredevil”, ale widać w nim spory potencjał, który, mam nadzieję, twórcy wykorzystają tak jak należy. Obecnie nie ma jeszcze oficjalnej informacji o tym, czy powstanie drugi sezon. Zakończenie sugeruje, że tak, ale w tym światku nigdy nic nie wiadomo. Warto jednak dać produkcji zielone światło – skoro w tym sezonie z odcinka na odcinek było coraz lepiej, bardzo możliwe, że kolejny także pokaże nam, że twórców stać na jeszcze więcej.

Katriona