Dawno, dawno temu w odległej galaktyce, ponad 30 lat po zakończeniu bitwy o Endor i upadku Sithów. Na Jakku mieszka sobie młoda dziewczyna o imieniu Ray. W wyniku kilku zbiegów okoliczności weszła w posiadanie bardzo cennego droida BB-8, który posiada informacje na temat miejsca przebywania legendarnego Luke’a Skywalkera. Jakby tego było mało, bohaterka pomaga w ucieczce byłemu szturmowcowi, Finnowi. Dwójkę zbiegów ściga Najwyższy Porządek z Kylem Ryno na czele. To organizacja, jaka wyrosła na gruzach upadłego Imperium Galaktycznego. Przeciwko nim walczy Ruch Oporu z księżniczką Leią na czele, a w międzyczasie gdzieś w tle przewija się Han Solo z nieśmiertelnym Chewbaccą (który nie postarzał się ani o minutę!). Cóż, wiele oczekiwano po nowych Gwiezdnych wojnach i to nie tylko pod względem rozmachu efektów wizualnych, ale przede wszystkim na szerokie możliwości fabularne, jakie pozostawiła producentom szósta odsłona sagi. W sieci krążyły filmiki streszczające poprzednie części filmu tak, by nawet laicy mogli pójść na seans i wiedzieć, o co mniej więcej w tej całej historii chodzi. Wieloletni fani kosmicznej historii i miłośnicy twórczości George’a Lucasa nie kryli entuzjazmu, oczekiwania wszystkich fanów były regularnie podsycane przez hollywoodzkie studio. Kiedy 18 grudnia Gwiezdne wojny: Przebudzenie mocy weszły do kin, ludzie szturmem ruszyli do multipleksów,…
Czas na kolejne starcie tego roku – w jednym narożniku mamy grupę mutantów ze szkoły Charlesa Xaviera, a z drugiej piątkę ogarniętych chęcią zemsty i podboju świata bohaterów pod wodzą Apocalypse. Pierwsza drużyna ma zamiar uratować świat przed zagładą, druga chce go podbić. Przyjaciele stają się wrogami, a wrogowie przyjaciółmi. Pośrodku tego wszystkiego znajduje się jeszcze walka z demonami przeszłości i przyszłości. Czy i tym razem wygra dobro? Mieliśmy już konflikt Batmana i Supermana, później przyszedł czas na starcie pomiędzy przyjaciółmi, czyli rozłam w grupie Avengers. Tym razem przyszedł czas na siłową wymianę zdań jednych mutantów z drugimi. Jak widać, obecny rok stoi pod znakiem „wybierz stronę, po której staniesz”. Najważniejsze pytanie jednak brzmi: czy warto zobaczyć tę produkcję? Niestety, każda kolejna część „X-Menów” okazuje się gorsza. „Apocalypse” ma kilka dobrych momentów, jednak bardzo dużo scen jest albo przegadanych, albo nie ma w nich ładu i składu. A sam konflikt – cóż, ma rację bytu, ale jakoś nie wywołuje zbytnich emocji, a zakończenie okazuje się przewidywalne. Zero emocji, zero adrenaliny – kolejne przeciągane starcie. Spodziewałam się czegoś więcej, jakiegoś novum, elementu, którego nie widzieliśmy wcześniej w filmach o mutantach. A tymczasem nowi „X-Meni” to tak naprawdę te same wątki pokazane…
Pierwsza odświeżona produkcja filmowa opowiadająca o przygodach czterech zmutowanych żółwi wywołała małą lawinę, jeżeli chodzi o opinie na jej temat. Z jednej strony widać było sporo niedopowiedzeń i nieścisłości, ale z drugiej spora grupa ludzi wybrała się na ten obraz i przyjęła go cieplej niż chociażby „Transformers”. Jak zawsze w sytuacji, kiedy przemawiają pieniądze, musiała powstać druga część „Wojowniczych żółwi ninja”. I nie trzeba było na nią za długo czekać. Co zatem można powiedzieć o kolejnym filmie o przygodach żółwi? Całkiem sporo. W pierwszej części Shredder ze swoją grupą zaatakowali Nowy Jork. Ich zapędy powstrzymały żółwie ninja oraz ich przyjaciółka April. Miasto zostało uratowane, a jego mieszkańcy nie mogli przecież nie podziękować swoim wybawcom, a dokładniej wybawcy, bo Leonadrdo, Raphael, Donatello i Michelangelo postanowili nie ujawniać się i całe uznanie ocalonych przypadło Vernonowi Fenwickowi. Tak, temu kamerzyście, koledze z pracy April. A zieloni bohaterowie nadal muszą czaić się w cieniu i unikać ludzi. Do czasu. Ktoś postanawia uwolnić ich wroga, a ten, jak łatwo przewidzieć, pragnie zemsty i udanego przeprowadzenia podboju Nowego Jorku. „Wojownicze żółwie ninja: Wyjście z cienia” to film, w którym sporo się dzieje. Jak zwykle w przypadku produkcji tego typu, gdzie liczą się efekty specjalne i wybuchy,…
Historia o Alicji w Krainie Czarów wyreżyserowana przez Tima Burtona okazała się wielkim rozczarowaniem. Twórca od kilku lat nie jest w stanie stworzyć ciekawego obrazu, który spodobałby się widzowi, a jego wizja przygód dziewczynki o blond włosach tylko utwierdziła odbiorców w tym przekonaniu. Produkcja okazała się sporym zawodem, krytycy ciskali w nią gromy. Minęło sześć lat. Twórcy postanawiają wrócić do dziejów Alicji, Szalonego Kapelusznika, Mirany i reszty bohaterów. Tym razem za sterami nie stanął już Tim Burton, tylko reżyser Muppetów – James Bobin. Nowa wizja, nowe plany, nowe koncepcje – tego na pewno nie zabrakło w Alicji po drugiej stronie lustra. Ale czy świeża krew w produkcji potrafiła wskrzesić historię? A może druga część także okazała się jednym wielkim rozczarowaniem? Alicja Kingsleigh wraca do Londynu po długiej nieobecności – ostatnie trzy lata spędziła na morzu, dowodząc statkiem. Po powrocie czekają ją jednak niemiłe niespodzianki – matka zastawiła ich dom, jedyną możliwością ocalenia dobytku jest oddanie statku, który kiedyś należał do ojca bohaterki. Podczas balu u Hamisha, byłego narzeczonego Alicji, protagonistka stara się przekonać go, by dalej inwestował w jej wyprawy. To właśnie na tej uroczystości na jaw wychodzi fakt zastawienia przez matkę Alicji domu. Dziewczyna nie wie, co zrobić –…
Pięćset lat temu wybuchła wyniszczająca wojna między ludźmi a zastępami czarownic pragnącymi pogrążyć Ziemię w chaosie. Dzięki męstwu łowców czarownic udało się uchronić świat przed zagładą. Jeden z nich, Kaulder (Vin Diesel), uśmiercił Królową, która, umierając, rzuciła na niego klątwę nieśmiertelności. Dziś Kaulder wciąż błąka się po świecie, poszukując renegatów, którym udaje się przedostać z mrocznych odmętów do świata ludzi. Jego jedynymi sprzymierzeńcami są proboszcz nowojorskiej świątyni (Elijah Wood) oraz młoda czarownica o dobrym sercu, Chloe (Rose Leslie). Ich pomoc może jednak nie wystarczyć, gdy okaże się, że światu grozi powrót Królowej. Vin Diesel, Elijah Wood oraz Rose Leslie wykreowali postacie może nie tyle fascynujące, ile realistyczne, dzięki czemu widz nie ma wrażenia, iż obcuje z wydumanymi, odrealnionymi bohaterami pozbawionymi rozterek moralnych i uczuciowych. To jedna z głównym zalet Łowcy czarownic, ponieważ przewidywalna fabuła sprawia, iż obraz Eisnera (twórca Sahary oraz Opętanych)wypada zaledwie poprawnie na tle innych tytułów fantasy. Mroczna atmosfera w świecie fantasy, łączącym w sobie elementy z takich filmów jak Nieśmiertelny, Dracula: historia nieznana, a także Bogowie Egiptu bardzo dobrze oddaje nastrój nieuchronnie zbliżającej się kulminacji wszelkiego rodzaju zła. To żadna hańba czerpać dobre wzorce z innych obrazów, niemniej w filmie zabrało kropki nad „i”, czegoś, co wyróżniłoby go spośród…
Czasami wystarczy kilka kosmetycznych zmian, by druga część jakiejś filmowej produkcji okazała się lepsza od tej pierwszej. W przypadku nowych przygód Łowcy najważniejszą z modyfikacji było skupienie się na wyczynach postaci granej przez Chrisa Hemswortha, pomijając prawie całkowicie wątek Królewny Śnieżki. I nawet nie chodzi o to, że księżniczka to nieciekawa bohaterka, po prostu w pierwszym filmie wybrano złą osobę do wcielenia się w ten charakter. Prawda jest taka, że gdyby nie kiepska i drewniana gra Kristen Stewart, Królewna Śnieżka i Łowca byłaby całkiem przyzwoitą produkcją. Niestety, kiedy wybór głównej aktorki okazuje się nieprzemyślany, traci na tym cały obraz. Może i Kristen pasuje do ról bladych mimoz zakochanych w wampirach, ale wymaganie od niej wcielenia się w silną księżniczkę po prostu nie zdało egzaminu. Bardzo możliwe, że od 2012 roku Stewart przypomniała sobie, jak należy grać, jednak wtedy jej kreacjom daleko było do miana przeciętnych. Po premierze Królewny Śnieżki i Łowcy świat obiegła wieść, że jeżeli kiedykolwiek powstanie kontynuacja produkcji, bardzo możliwe, że Kristen się w niej nie pojawi. I tak też się stało – tym razem pierwsze skrzypce gra Łowca, wystarczyło tylko znaleźć mu odpowiednią partnerkę, by nowy obraz okazał się o wiele bardziej zjadliwy niż jego poprzednik. Dawno,…
Na premierę tego filmu przyszło nam trochę czekać. Produkcja pojawiła się na zagranicznych ekranach już na początku tego roku, dokładniej 14 stycznia, jednak w Polsce jego emisję przesunięto dopiero na połowę kwietnia. Zasada mówiąca „miesiąc bez adaptacji powieści miesiącem straconym” nadal obowiązuje, zwłaszcza, jeśli chodzi o przenoszenie na ekrany młodzieżowych pozycji. Tym razem postanowiono sięgnąć po utwór Ricka Yanceya, pisarza, który na świecie zyskał sobie niemałą popularność. W końcu zasada rozumowania twórców ekranizacji jest bardzo prosta – skoro jakaś książka okazała się światowym fenomenem, trzeba dać jej pięć minut na dużym ekranie. Niestety nie zawsze takie myślenie przynosi oczekiwane efekty. Wystarczy przypomnieć sobie los Pięknych istot, Akademii wampirów czy filmowych Darów Anioła. Nawet seria Niezgodna, oczywiście ta przeniesiona na duży ekran, nie cieszy się ostatnio zbytnią popularnością. Czy Piątej fali także grozi zapomnienie? Cassie wiodła spokojny żywot nastolatki – chodziła do szkoły, miała przyjaciół, pojawiała się na imprezach, potajemnie podkochiwała się w szkolnym przystojniaku, ot, zwykła egzystencja. Do czasu, aż pewnego dnia na niebie pojawił się niezidentyfikowany obiekt latający. Na początku tylko tkwił w miejscu, jednak na dalszy rozwój wydarzeń mieszkańcy Ziemi nie musieli długo czekać. Najpierw Inni, bo tak ich nazwali Ziemianie, uderzyli impulsem magnetycznym – przestały działać wszelkie sprzęty elektroniczne i…
Pierwsza część ekranizacji trylogii autorstwa Veroniki Roth okazałą się na tyle ciekawa i intrygująca, że twórcy dali serii zielona światło. Rok po premierze Niezgodnej odbyła się premiera Zbuntowanej. Niestety ta odsłona była o wiele gorsza od swojej poprzedniczki i nie oddawała ducha papierowego pierwowzoru. Spore rozczarowanie wzbudziło pewne obawy w sercach miłośników trylogii. Jeszcze większa konsternacja pojawiła się, gdy na jaw wyszły plany twórców filmów związane z rozbiciem trzeciej produkcji na dwa obrazy, jak w przypadku Kosogłosa czy Insygniów śmierci. Z góry wiadomo, że takie zabawy w dzielenie nie zawsze wychodzą dobrze. Wystarczy przypomnieć, jak nierówne okazały się pierwsze części wspomnianych przed chwilą tytułów w porównaniu do tych drugich. Czy twórcy Wiernej popełnili ten sam błąd polegający na nierównomiernym rozłożeniu akcji w pierwszej odsłonie produkcji? Prawda ujrzała światło dzienne – mieszkańcy zgliszczy po Chicago dowiedzieli się, że za otaczającym ich miasto murem znajduje się inny świat. Okazuje się, że na zewnątrz istnieje życie, a cała ta szopka związana z zamknięciem to próba uleczenia rodzaju ludzkiego z genetycznych nieprawidłowości spowodowanych ich dążeniem do ideału. Tris i jej przyjaciele pragną dowiedzieć się, co dokładnie znajduje się po drugiej stronie muru. Nie wiedzą, że prawda okaże się bardzo bolesna. Fatum pierwszych części ostatnich…
Klucz do wieczności jest doskonałym przykładem tego, że to nie efekty specjalne i rozmach, z jakim zrobiony jest film, świadczą o jego jakości, lecz przesłanie, które ze sobą niesie. Jeśli tylko przymknie się oko i przestanie się szczegółowo rozmyślać nad kwestiami technicznymi (jak chociażby przenoszeniem świadomości lub możliwością tłumienia ludzkiej psychiki), to najnowszy obraz w reżyserii Tarsema Singha okazuje się być sprawnym kinem science-fiction, gdzie po raz kolejny pada pytanie o granice ludzkiej kondycji moralnej i możliwości przedłużenia życia. Miliarder i właściciel doskonale prosperujących nowojorskich firm, Damian Hale (Ben Kingsley), dowiaduje się, iż ma raka i pozostało mu niewiele czasu. Postanawia skorzystać z pozornie bardzo atrakcyjnej i zarazem niebezpiecznej oferty Albrighta (Matthew Gode), który oferuje mu przeniesienie jego świadomości do młodego i zdrowego ciała (Ryan Reynolds). Operacja kończy się sukcesem. Mężczyzna pozoruje śmierć schorowanego ciała i urządza uroczysty pogrzeb. Zaczyna korzystać ze wszystkim uroków życia, jednak z czasem zaczynają go nawiedzać tajemnicze wizje, w których dominują sceny z życia poprzedniego właściciela. Damian dość szybko dowiaduje się, że rzekome tabletki na ból głowy mają za zadanie tłumić psychikę poprzedniej osoby. Kiedy próbuje sprawę wyjaśnić, Albright stawia go w sytuacji bez wyjścia. Klucz do wieczności stawia ważne pytania o kondycję moralną społeczeństwa….
W tym roku Joe Wright, twórca takich obrazów jak Duma i uprzedzenie, Hanna czy Anna Karenina, postanowił zmierzyć się z historią o Piotrusiu Panie. Co więcej, zapragnął przedstawić swoją wizję tego, co działo się przed znaną z książki opowieścią. Czy reżyser stworzył ciekawy i dobry film? Nie do końca. Któż nie zna postaci Piotrusia Pana – wiecznego chłopca żyjącego w Nibylandii i grającego na nosie swojemu największemu wrogowi, Kapitanowi Hakowi? W historiach o przygodach tego psotnika zaczytywali się zarówno dorośli, jak i ich latorośle, powstało również kilka filmów i sztuk teatralnych, które przedstawiały poczynania młodego bohatera, Zagubionych chłopców i Dzwoneczka. Pewnej nocy pod drzwiami sierocińca młoda kobieta zostawiła swoją pociechę. W ostatnich słowach obiecała dziecku, że któregoś dnia po nie wróci. Mijają lata, a podrzutek (był nim chłopiec) dorasta z nadzieją w sercu, że rodzicielka w końcu wróci, a on sam wyrwie się z miejsca, w którym brak ciepła i miłości. Jedno z marzeń w końcu się spełnia, gdy nagle z sierocińca zaczynają ginąć chłopcy. Wprawdzie opiekunowie zapewniają, że nic się nie dzieje, jednak Piotruś czuje, że to puste słowa. Pewnej nocy przekonuje się, że jego przeczucia okazały się prawdą – jest świadkiem porwania kilku sierot, w tym swojego najbliższego…