Ostatni tom serii jest niczym wisienka na torcie – stanowi zwieńczenie dzieła oraz służy za swego rodzaju dekorację. Wprawdzie w literackim świecie dochodzi jeszcze ukształtowanie końcowej oceny czytelnika, jednak głównie chodzi o efekt finalny dzieła. Czasami zdarza się tak, że ta przysłowiowa kropka nad „i” nie stanowi godnego zwieńczenia: czegoś brakuje, coś poszło w złym kierunku. Więcej wad niż zalet. Powody? Różne – od braku weny, poprzez nagłą zmianę w prowadzeniu akcji, po minięcie się z oczekiwaniami odbiorców. Czy finalny tom „Diabelskich maszyn” można uznać za satysfakcjonujący? Raczej tak, aczkolwiek nie zabrakło pomysłów, które albo okazały się wtórne, albo zbyt wymuszone.
Londyn – moim zdaniem jedno z najpiękniejszych miast świata. Niesamowity klimat, piękne otoczenie i urzekające miejsca. Każdy zakątek kryje jakąś ciekawą historię, a ilość zabytków przyprawia o przysłowiowy zawrót głowy. Big Ben? Muzeum Brytyjskie? British Museum? A może wycieczki nad Tamizą? Nieważne gdzie się wybierzecie, w każdym miejscu poczujecie oddech historii. Londyn urzeka nie tylko zwykłych ludzi, ale również pisarzy. Nie inaczej stało się w przypadku amerykańskiej autorki Cassandry Clare, która fabułę swojej trylogii pod tytułem „Diabelskie maszyny” osadziła właśnie w magicznym mieście nad Tamizą. A dokładniej w wiktoriańskim Londynie.
Cassandra Clare potrafi kreować ciekawe i niezwykłe uniwersa. Autorka bestselerowej serii Dary Anioła zjednała sobie sympatyków na całym świecie, zaś dzięki swojemu podejściu w nadawaniu postaciom indywidualnych cech, stała się jedną z najpoczytniejszych autorek ostatnich czasów. I pomyśleć, że to wszystko zaczęło się od prostego fan fiction… Wystarczy z pasją wykonywać swoje hobby, by wiele osiągnąć. Bardzo dobrze widać to na przykładzie Cassandry Clare. Wprawdzie jej najbardziej rozpoznawalna seria Dary Anioła nie jest najlepszym cyklem, z jakim przyszło mi się zapoznać, ma wiele wad i czasami bywa za bardzo przesłodzona, ale dzięki kilku naprawdę interesującym postaciom i dobrze zarysowanym wątkom stała się rzecz niemożliwa, mianowicie polubiłam te książki, mimo że daleko im do mojego „ideału” powieści.
Jestem pod wrażeniem. Najnowszą pozycję autorstwa Anne Bishop, Pisane szkarłatem, skończyłam czytać dwa dni temu i do tej pory nie mogę przestać myśleć o tym, jaki wywarła na mnie wpływ. Znam każdą książkę amerykańskiej pisarki wypuszczoną na polski rynek księgarski przez wydawnictwo Initium: niektóre z nich były dobre (seria Czarne Kamienie), inne nie wywołały we mnie pozytywnych wrażeń (Efemera). Jednak żadna powieść Bishop nie uderzyła we mnie tak silnie i nie uzależniła tak mocno. Jedno jest pewne – strzeż się, drogi Czytelniku, ponieważ kiedy sięgniesz po najnowszą pozycję autorki, nie będzie dla Ciebie ratunku.