Niesforny baranek ma już dość codziennej rutyny: wstawania o tej samej godzinie i powtarzania identycznych czynności. Wraz ze swoimi baranimi ziomkami postanawia zrobić swojemu właścicielowi małego psikusa elowi, polegającego na uśpieniu włodarza i robieniu co się zwierzakom żywnie podoba. Wskutek naprawdę zabawnych zbiegów okoliczności śpiący w przyczepie farmer dojeżdża do miasta, gdzie ulega wypadkowi i traci pamięć. Początkowo wszystkie zwierzęta są bardzo szczęśliwe: świnie oglądają telewizję i wyjadają wszystko z lodówki, kogut przesypia wschód Słońca, a owce wesoło hasają po łące. Jednak dość szybko farmę ogarnia chaos, a zwierzakom zaczyna brakować jedzenia, dlatego Shaun postanawia wyruszyć do miasta, by sprowadzić włodarza z powrotem na swoje miejsce. Łatwo się domyślić, iż towarzyszy temu mnóstwo zabawnych sytuacji, pełnych gaf, szczęścia i nagłych zwrotów akcji. Sam film został wyprodukowany “metodą plasteliny” – na próżno szukać tu nowoczesnych komputerowych rozwiązań animacyjnych. Obrazowi jest bliżej do takich produkcji jak Wallace i Gromit, Pingwinek Pingu oraz Bąblolandia. Poklatkowa animacja to prawdziwe wyzwanie dla twórców, dlatego tym bardziej należy docenić ich ciężką pracę. Baranek Shaun to seans przeznaczony także dla dorosłego odbiorcy. Dlaczego? W filmie znajduje się mnóstwo odwołań do najważniejszych ikon popkultury, m.in. Beatlesów, serialu Breaking Bad, postaci Wolverine’a, Monty Pythona i Świętego Graala i chociażby Terminatora…