Czarownice z Wolfensteinu. Pierścień i sito (Julia Bernard) – recenzja
Fantasy / 18 lutego 2015

Co jakiś czas w świecie szeroko pojętej popkultury przychodzi moda na pewien gatunek literacki lub określonych bohaterów. Były już wampiry, minęła era zombie, teraz rządzą czarownice. Są obecne wszędzie: w serialach (cały sezon American Horror Story: Sabat, w filmach (Hansel i Gretel: Łowcy czarownic, Maleficent), a także w najnowszej literaturze, czego przykładem jest książka Julii Bernard zatytułowana Czarownice z Wolfensteinu. Pierścień i sito. Jednak bohaterki powieści polskiej pisarki dość mocno wyróżniają się na tle pozostałych wiedźm. Niby pomysł stary jak świat, trudno wnieść coś nowego do gatunku, a jednak autorce się to udało. Dlaczego? Wpłynęła na to realizacja idei: protagonistka mieszka w Polsce i jest córką krakowskiej pani patolog. To współczesne dzieje czarownic, które obracają się w polskiej rzeczywistości. Na pierwszy rzut oka Amelka jest typową, wypełnioną wybuchową mieszanką hormonów nastolatką, która musi sobie radzić z nadopiekuńczą i surową matką Martyną, a także z przygotowaniami do zbliżającej się wielkimi krokami matury. Panienka Hohenstauf prowadzi zatem życie szarej polskiej dziewczyny. Do momentu w którym okazuje się, iż posiada zdolność czytania w ludzkich myślach i rzucania uroków. Wówczas do akcji wkracza babcia Adela, która, zabrawszy ją do rodzinnej posiadłości (tytułowy zamek Wolfenstein), wprowadza wnuczkę w tajniki magii oraz kolejne etapy tajemniczej Przemiany….