Czerwona królowa (Victoria Aveyard) – recenzja
Science-fiction / 10 kwietnia 2015

Powieści dystopijne przeżywają ostatnio złoty wiek. A wszystko ruszyło kilka lat temu, kiedy sukces odniosła trylogia autorstwa Suzanne Collins – „Igrzyska śmierci”. Po jej niewątpliwym tryumfie autorzy z całego świata zakrzyknęli jednym głosem: „Dystopia!” i zaczęli raczyć czytelników swoimi wariacjami na temat trudnej przyszłości, w której każdy młody będzie musiał chwycić za broń. Jedne wizje okazywały się całkiem ciekawe i zjadliwe, inne zbyt wybujałe, nawet jak na gatunek, do jakiego należą. Powieści dystopijne stały się jednak rozchwytywanym produktem, dlatego nie dziwi fakt, że w pewnym momencie można było śmiało mówić o zalewie dzieł należących do tego nurtu. Dodajmy do tego kolejne ich ekranizacje, a otrzymamy receptę na sukces. Swoją cegiełkę postanowiła również dołożyć Victoria Aveyard. Kilka tygodni temu światło dzienne ujrzała jej debiutancka książka, „Czerwona królowa”, która bardzo szybko zyskała armię czytelniczych sympatyków. A dlaczego? Recepta na sukces nie okazała się zbyt skomplikowana. Mamy kolejny świat, w którym pojawia się podział na biednych i wyzyskiwanych oraz rządzących i wyzyskujących. Tym razem jednak o przydziale do elit albo poddanych decyduje… kolor krwi. Osoby posiadające czerwoną posokę należą do klasy pracującej, natomiast ci o jej srebrnej barwie do rządzącej. Żeby nie było za nudno, srebrni dysponują magicznymi mocami, których nie posiadają „gorzej”…