Dom tajemnic. Starcie potworów (Ned Vizzini, Chris Columbus) – recenzja
Proza dziecięca / 24 listopada 2014

Co za dużo, to niezdrowo. Autorzy książek powinni wziąć sobie do serca tę złotą zasadę i nie stosować miszmaszu pomysłów w swoich utworach. Kiedy do powieści dodadzą zbyt wiele składników, wtedy zamiast ciekawej lektury czytelnik otrzyma kocioł przesłodzonych i przekombinowanych elementów, które nie zawsze łączą się ze sobą w spójną całość. Dobra książka obroni się jednym, dobrym pomysłem, a nie tuzinem dziwnych i pozbawionych większej logiki. Tego błędu nie ustrzegli się niestety autorzy pierwszego tomu „Domu tajemnic”. Książka, zamiast dostarczać godziwej i przyjemnej rozrywki, wywoływała ból głowy od nadmiaru niesamowitości w niej zawartych. Nadal tkwi mi w głowie scena, kiedy bohater zostaje ugodzony w ramię strzałą (nie była zatruta) i zaczyna pluć krwią. Czy druga część serii ustrzegła się takich literackich rarytasów? Eleanor, Kordelia i Brendan wrócili do domu. Co więcej, dzięki życzeniu stali się niesłychanie bogaci. Myśleli, że to koniec problemów, niestety los zgotował im kolejne niespodzianki. Ich ojciec stał się hazardzistą, a do tego rozwścieczony Król Burz pragnie odnaleźć swoją córkę, którą rodzeństwo zesłało do najgorszego miejsca na świecie. Jakby to nie wystarczyło, Kordelia zaczyna się starzeć i zamarzać. Walkerowie po raz kolejny będą musieli stawić czoła niebezpieczeństwom, by uratować siebie i swoich bliskich. Jedno jest pewne, ta…