0
7/10
Nazywają mnie śmierć (Klester Cavalcanti)
Publicystyka / 3 maja 2019

Julio Santana nie miał tak naprawdę wyboru: albo spełni polecenie swojego mocno chorego wujka (nawiasem mówiąc żołnierza i płatnego zabójcy) albo zginie jego cała rodzina (rodzeństwo oraz rodzice mieszkający u brzegów rzeki w głębi puszczy amazońskiej. W wieku 17 lat po raz pierwszy zastrzelił człowieka, zaś w roku 2006 na jego koncie znalazły się 492 osoby, których celowo pozbawił życia. Na początku cena wydawała się śmieszna: 30 kilo ryżu, 20 kilo fasolki, po 10 kilogramów kawy i cukru, a także 5 kilo sera, kilka puszek oleju i butelek wódki, a także, co najważniejsze, życie ukochanego wuja. Z czasem stawka wzrosła, ponieważ młody Julio z polecenia trafił do służby wojskowej wyłapującej komunistów skrywających się w amazońskich latach. Prawdziwa historia mojego życia jest znacznie smutniejsza niż wszystko, co można sobie wyobrazić – Julio Santana Książkę czyta się naprawdę przyjemnie, nie jak reportaż, lecz dobry kryminał, w którym kibicujemy głównemu bohaterowi: Julio ma 17 lat, jest do szaleństwa zakochany w Ritinhi i marzy o tym, aby przeżyć z dziewczyną swój pierwszy raz. Zabójcą na zlecenie został naprawdę przypadkowo, raczej z przymusu niż dobrej woli, a późniejsze zlecenia to pokłosie dewastacji psychiki młodego umysłu, jaki do tej pory rozwijał się z dala od cywilizacji,…